Fotografowałem ranniki jeszcze na slajdach. Używałem wtedy wspaniałej Minolty 7 z teleobiektywem Sigma (z funkcją makro) i systemowym obiektywem makro. Ile się wtedy człowiek natrudził, aby móc coś dostrzec w wizjerze. Trzeba było leżeć z okiem na poziomie gruntu. Nie zawsze było to możliwe, szczególnie gdy wokół było mnóstwo kwiatów, których nie chciało się przecież zadeptać. Zainwestowałem nawet w wizjer kątowy, który pozwalał na oglądanie obrazu z matówki od góry aparatu. Dzisiaj, w dobie cyfrowej fotografii, wszystko jest łatwiejsze. W aparacie uchylam sobie tylny ekran i mogę wygodnie oglądać obraz. Ba, mogę na tym ekranie sterować ostrością i powiększeniem. Jest to bardzo przydatna funkcja.
Jako, że aura sprzyjała (czytaj – nie było za ciepło, a nawet spadł śnieg), postanowiłem dać rannikom jeszcze jedną szansę. Tym razem wybrałem się na zachód z niebem czystym od chmur. Będzie jaśniej, kwiaty będę podświetlone, może coć uda się wyczarować. Liczyłem też na lekkie zachmurzenie pod koniec zachodu tak, aby uzyskać jeszcze bardziej interesujące zdjęcia (szczególnie, gdy światło załamuje się na krawędziach chmur, a słońce nadal pozostaje schowane za chmurami). Chmur nie było, ale baletnice tańczyły jak nigdy.
Zapraszam na kilka zdjęć ranników z tego wypadu. Na kolejne przyjdzie poczekać rok.
Leave a reply