W maju spędziłem 2 tygodnie w Argentynie eksplorując pustynię Puna de Atacama. Oczywiście celem wyjazdu były zdjęcia, a towarzyszył mi Arek „Antek” Mytko, z którym 12 lat temu pokonywałem patagoński lądolód. Okazją do wyjazdu była konferencja stowarzyszenia Ius Laboris, w którym moja kancelaria jest członkiem. Przez prawie tydzień rozmawialiśmy w Buenos Aires o naszej współpracy, wyzwaniach i możliwościach. A skoro już pokonałem pół świata, aby dotrzeć na konferencję, to przedłużenie wyjazdu było naturalne. Dostałem błogosławieństwo Najlepszej z Żon i w sobotę rano 4 maja wylądowałem na lotnisku w Salta, skąd odebrał mnie Antek. I tak zaczęła się nasza przygoda. Do zdjęć nawet nie usiadłem, ale postanowiłem zrobić przerywnik w amerykańskiej relacji :-). Oto krótkie podsumowanie naszego wyjazdu:
- Eksplorowaliśmy głównie pustynię Puna de Atacama, która jest wulkanicznym płaskowyżem w Andach Środkowych.
- Poruszaliśmy się Toyotą Hilux 4×4 – taki samochód to podstawa w tym terenie, gdyż asfaltu praktycznie nie ma, a czasami droga jest bardzo wymagająca nawet dla takiego samochodu.
- Przejechaliśmy ponad 5000 mil; to z jednej strony dużo, ale z drugiej wcale nie, gdyż odległości na pustyni są ogromne i przejazd z jednego ciekawego miejsca do drugiego zajmuje czasami cały dzień.
- Na pustyni nie padało ani razu.
- Zdobyliśmy wulkan w huraganowym wietrze, ale było warto, gdyż widoki były cudowne.
- Kilka dni było bardzo wietrznych. Wiatr był tak silny, że ledwo mogliśmy stać, o rozbiciu namiotu nie mówiąc.
- Spaliśmy pod namiotem, w kopalni złota (sic!) i w hotelikach w nielicznych miejscowościach na pustyni. Warunki raczej z tych spartańskich, choć to przecież przygoda. Ale jak człowiek nie ma porządnego łóżka przez 3 dni, to zaczyna trochę wariować, szczególnie gdy na nogach jest od wschodu do zachodu i jeszcze w nocy, a wiatr obraca go na wszystkie strony.
- Jak to w tym rejonie bywa, na niebie rzadko pokazywały się chmury. Przez co zarywaliśmy nocki na nocne zdjęcia.
- Spaliśmy niewiele, ale praktycznie każdego dnia byliśmy na wschodzie i zachodzie słońca, często kończyliśmy zdjęcia późno w nocy, albo zaczynaliśmy wcześnie, aby złapać jeszcze astronomicznej nocy przed świtem.
- Dieta było bardzo ograniczona – podstawą były liofilizaty. Pustynia Puna nie zapewnia jednak frykasów, a jedzie w wioskach jest bardzo proste i nie wyszukane.
- Najwyższa wysokość na której byliśmy to 5000 metrów. Większość czasu spędzaliśmy na wysokości ok. 3500 – 4000 metrów. Nie mieliśmy problemów z wysokością, choć czasami głowa potrafiła przez chwilę zaboleć.
- Ogólnie było zimno. W nocy nawet minus, w dzień czasami kilka, czasami ok. 10 stopni, czasami nieco więcej. Słońce na tej wysokości robi jednak różnicę i potrafi nieźle przygrzać, więc cały czas trzeba się smarować kremem, a najlepiej nosić długie rękawy. Kurtka puchowa się przydała, goretex również.
- Cała podróż to skały, skały, skały w różnych konfiguracjach. Puna jest z tego znana. Więc dodając podobny krajobraz w USA tęsknię już za lasem i rzeką.
- Krajobrazy są magiczne, szczególnie jak zagra światło. No i ta przejrzystość powietrza.
- Trochę zdjęć przywiozłem, ale muszą się jeszcze odleżeć.
- Dobrze było być znowu na szlaku.
Widać zmęczenie na twarzach, ale szczęście również :-)
Leave a reply