Kiedy w lipcu po raz pierwszy odwiedziłem kanion Nauthusagil na Islandii, wiedziałem, że tam wrócę. Zimą. Ten plan udało mi się zrealizować w marcu kolejnego roku (2022). Przyznam, że nie było to łatwe zadanie. Cały kraj przygotowywał się na kolejny zimowy sztorm. Zapowiadano zamknięcie dróg, kiedy ruszałem samochodem z południowego wybrzeża. Moim celem było lotnisko, skąd wieczorem startował mój samolot. Nie wiedziałem, czy w ogóle poleci, ale trzeba było wrócić do domu. Po drodze miałem jednak kanion Nauthusagil. I postanowiłem go odwiedzić pomimo fatalnych warunków na drodze, silnego wiatru i opadów śniegu. Zgodnie z prognozą, ten mały detour nie miał mnie pozbawić możliwości dotarcia do lotniska.
Do kanionu prowadzi szutrowa, odsłonięta na potężne wiatry droga. Wiatr ma się tam gdzie rozpędzić i kilka razy omal mnie nie zdmuchnęło do rowu. Za każdym razem ograniczałem prędkość, tak, że na końcu jechał już 20km/h. Oczywiście na drodze nie spotkałem żywego ducha. Po dotarciu na parking okazało się, że … wszystko jest zasypane głębokim śniegiem. Widziałem jednak w oddali wejście do kanionu, postanowiłem zatem spróbować się tam dostać. Droga na „szagę” okazała się złym pomysłem. Zapadałem się po pas w śniegu. Poszedłem zatem bardziej górą, gdzie ze względu na nachylenie stoku śniegu było mniej. Z parkingu do wejścia jest ok. 500m. Pokonanie tego odcinka zajęło mi ponad 10 minut w silnym wietrze.
Kiedy tylko przedostałem się do kanionu wiatr ucichł, a moim oczom ukazało się zimowe królestwo. jakże inne od letniej odsłony tego miejsca. Wszędzie schodziły potężne sople, leżące w strumieniu kamienie były pokryte świeżym puchem, z góry prószył lekko śnieg. Oddałem się fotografowaniu tego miejsca. Wciągnęło mnie niesłychanie. Powoli zagłębiałem się w kanion. Przeszedłem wodospady (nie było łatwo) i moim oczom ukazał się wodospad. Na końcu kanionu woda padała z każdego kierunku – rozpryski wodospadu były całkiem duże, po ścianach ściekała woda, sypał śnieg. Trzeba było uważać na olbrzymie sople – nie chciałem aby mi spadły na głowę. Fotografowanie w takich warunkach było trudne – co widać na ostatnim zdjęciu.
Spędziłem w kanionie prawie godzinę. Droga powrotna była trochę łatwiejsza, wiedziałem bowiem jak iść. Śnieg zasypał już jednak większość śladów. Wiatr przybrał na sile, jechałem zatem jeszcze wolniej. Zaczynała się droga powrotna do lotniska i wyścig ze sztormem.
Zapraszam do kilku zdjęć.
Leave a reply