Kiedy w moim wyprawowym ekwipunku pojawiała się cyfrowa lustrzanka powstałą konieczność zapewnienia jej źródła zasilania. Każdy fotografujący wie, że te nowoczesne maszyny pochłaniają zadziwiające ilości prądu. Jeśli mamy do niego dostęp prawie każdego dnia problemu nie ma. Ot, wystarczy podłączyć akumulator do gniazdka i gotowe. Za kilkadziesiąt minut czy kilka godzin (w najgorszym przypadku) możemy cieszyć się w pełni naładowanym akumulatorem.
Kiedy korzystałem z aparatów analogowych problem źródła zasilania w zasadzie nie istniał. Zabierałem kilka kompletów malutkich bateryjek CR123A. Te spokojnie starczały mi na miesiąc moich fotograficznych eskapad. A i później służyły jeszcze bardzo długo. Rozwiązanie lekkie, wygodne i mało kosztowne.
Jak zatem rozwiązałem kwestię zasilania?
Po pierwsze kupiłem trzy oryginalne akumulatory do mojego aparatu. Mam złe doświadczenia z zamiennikami, więc postanowiłem zainwestować w oryginalne produkty. Żywotność baterii jest coraz większa i pozwalają one na robienie coraz większej liczby zdjęć. Taka ilość akumulatorów zapewnia mi zatem komfort fotografowania przez dłuższy czas nawet w niskich temperaturach (a w takich często fotografuję).
Jako, że używam dwóch aparatów naraz, to te 5 w sumie baterii (każdy aparat miał w pudełku swoją własną + 3 dodatkowe) dają mi bardzo duży komfort fotografowania. Przy intensywnym dniu (i nocy) zdjęciowej zestaw wystarcza mi na cały dzień, a czasami i spokojnie na dwa dni.
Po drugie, zainwestowałem w dodatkowe źródło ładowania. Początkowo była to bateria Powergorrilla o pojemności 21000 mAh. Kupiłem ją jeszcze w czasach, gdy power banki dla telefonów komórkowych nie były koniecznością. Jak działa taka bateria? Jest to duży akumulator z funkcją ładowania zewnętrznych urządzeń. Olbrzymia pojemność zapewniała dosyć duży komfort fotografowania. Dla przykładu bateria Canona 5D mark IV, którego obecnie używam ma pojemność niecałych 1900 mHA. Tak więc tak duża bateria pozwala na pełne naładowanie 7 baterii. Czemu 8, a nie 10 czy nawet 11, jakby to wynikało z prostego dzielenia? A to dlatego, że sprawność takiej baterii nie wynosi 100%. Wg moich testów – tylko, albo aż 70%. tak więc w praktyce pojemność jest mniejsza. Tym samym mniejsza jest liczba baterii, którą mogę naładować.
Do takiej baterii podłączam ładowarkę na baterie Canona. Podłączam ją zwyczajnym kablem USB (identycznym jak w przypadku większości komórek). Po wielu różnych testach najlepiej sprawdzają się ładowarki Newell. Ma zawsze dwie takie ładowarki, bo ten sprzęt potrafi jednak odmawiać posłuszeństwa. Ważą niewiele, zajmują równie niewiele miejsca.
Pojawia się pytanie, czy nie warto zainwestować w jeszcze większy akumulator? Przecież obecnie na rynku są dostępne power banki o pojemności nawet 40000 mHA. Ano nie warto. Możemy mieć bowiem olbrzymi problem z przewozem takiego urządzenia na pokładzie samolotu. Co do zasady bowiem Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych (IATA), czyli organizacja skupiająca która skupia ok. 290 przewoźników powietrznych nie dopuszcza możliwości przewozu power banków / baterii o mocy większej niż 100W co daje ok. 27000 mHa. Stąd inwestowanie w większe power banki mija się z celem o ile tylko zakładamy, że będziemy latać samolotem.
Ostatnio zamieniłem jednak Powergorille na dwa power banki firmy Aukey, o której pisałem na stronie mojej wyprawy na Antarktydę. Jeden ma pojemność 16000 mHA, drugi 20000 mHA i sprawność na poziomie ok 84%. Potrzebowałem bowiem więcej prądu. Niedługo wybieram się w rejony, gdzie nie będzie prądu przez wiele dni. A zakładam, że będzie co fotografować.
Jako, że często fotografuję w zimnie, a zimno bateriom nie służy, to dodatkowo zabieram ze sobą ogrzewacze do palców. takie chemiczne. Po otwarciu i zapewnieniu dostępu do tlenu zaczynają one – w wyniku reakcji chemicznej – wytwarzać ciepło. Wszystkie zapasowe baterie i power banki trzymam w jednej poszetce z takim wkładem. Jako, że poszetka jest zamknięta i dostęp tlenu ograniczony, to wyzwalanie ciepła jest powolne. Ale wystarczające dla utrzymywania normalnej temperatury. Dzięki temu wszystko trochę dłużej posłuży, niż gdybym to trzymał w zimnych warunkach.
Ot i cała tajemnica. Na zdjęciu porównaniu power banki Powergorilla i Aukey – prawie ta sama pojemność.
Co ważne, baterie podłączam do power banków od razu po tym jak się rozładują. Żeby mieć dodatkowy zapas jeżeli będzie taka potrzeba. Czyli w trakcie dnia, jak fotografuje to w plecaku ładują się rozładowane baterie. W ten sposób nigdy nie zostaję z nienaładowanymi bateriami. Każdy z power banków może ładować dwie baterie jednocześnie (stąd też dwie ładowarki Newell). To w zupełności wystarczy. Wieczorem robię jeszcze przegląd i doładowuję przez noc, co tego wymaga. W konsekwencji prawie zawsze zaczynam z dzień z kompletem baterii.
Power banki służą mi nie tylko do ładowanie baterii do aparatów, ale też do kamery GoPro i gripa, których używam ostatnimi czasy. Zasady działania są analogiczne, z tym, że baterie te starczają na o wiele krócej.
P.S. Nie jestem w żaden sposób związany z firmami produkującymi lub dystrybuującymi sprzęt opisany w niniejszym poście. Sprzęt zakupiłem za własne pieniądze, a na moją opinię nie mają wpływu powyższe firmy.
Leave a reply