Zostajemy w Bryce Canyon. Zaraz po wschodzie Słońca zaczęliśmy schodzić w dół do dna amfiteatru. Mieliśmy mnóstwo czasu i chcieliśmy go dobrze wykorzystać.
Liczba skalnych form w Bryce Canyon jest pozytywnie przytłaczająca. Trudno się skupić na fotografowaniu. Co chwila coś nowego i zaskakującego wyłania się zza zakrętu. Ścieżka idzie ostro w dół po czerwonej ziemi. Widoki są fantastyczne. Atmosfera również. Najbardziej mnie zachwycają drzewa, które w tym środowisku jakoś rosną i to całkiem wysoko chwytając się każdego kawałka twardej skały.
Jest lekko zimno, co akurat cieszy, bo człowiek z tym fotograficznym plecakiem na plecach szybko zaczyna się wewnętrznie gotować, szczególnie na podejściach. A tych jest całkiem sporo, gdyż ścieżka co rusz idzie to w górę, to w dół. Ale ogólnie, po osiągnięciu dna amfiteatru, powoli pniemy się do góry. Nasz cel to Sunrise Point, skąd, wbrew nazwie, najlepiej oglądać zachody Słońca. Po drodze mijamy parę nowożeńców i ich fotografów. Zdjęcia mogą wyjść magiczne w tym miejscu.
Po drodze przechodzimy przez labirynty i skalne łuki. Wszystko to robi fantastyczne wrażenie. Bryce Canyon trzeba odwiedzić. A to jak Bryce Canyon wygląda o wschodzie Słońca można zobaczyć tutaj.
Bodajże po 2 godzinach docieramy do celu naszej podróży (po ostrym podejściu w górę). W oddali widzimy konną wycieczką, która po tych wąskich ścieżkach powoli przemieszcza się pośród skał. Jesteśmy zmęczeni i cieszy nas perspektywa dobrego śniadania. Do zachodu Słońca mamy jeszcze dużo czasu. Gdyby było więcej czasu (czytaj – 2-3 dni), to zapuścilibyśmy się z namiotem w głąb amfiteatru. Stosunkowo szybko można dojść do miejsc, gdzie nie uświadczy się człowieka i ma się otoczenia tylko dla siebie. Ale to może innym razem.
Zapraszam na kilka zdjęć z tej wycieczki.
Leave a reply