William Neill to fotograf wielkiego formatu. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie, ponieważ używał (i może nadal używa) aparatów wielkoformatowych, w tym w moim ulubionym formacie proporcji 4×5. A w przenośni, gdyż jego zdjęcia są bardzo dobre. Nie wszystkie, ale wiele z tych, które widziałem.
Neill to fotograf, który potrafi wyczarować dobre zdjęcie z niczego. Ja tak nie umiem bo jest to strasznie trudna sztuka. Najnowszy aparat niczego nie zmieni – ważne jest to, jak widzimy świat wokół nas. I Neill ma tą umiejętność.
Fotografowanie aparatem wielkoformatowym wymaga sztuki patrzenia i cierpliwości. Ale to, jak wiadomo, w fotografii bardzo popłaca. Do tego też Neill odwołuje się w swoim fotograficznym manifeście:
“Be still with yourself, until the object of your attention affirms your present”
Tą sztukę patrzenia doceniło nieistniejące już wydawnictwo Triplekite wydając album zatytułowany po prostu “William Neill Photographer – a retrospective”.
Album jest w twardej oprawie. Liczy prawie 230 stron. Zdjęcia zostały wydrukowane na dobrym pół błyszczącym papierze. I co ważne (przynajmniej dla mnie), w zasadzie brak jest rozkładówek. Z nielicznymi wyjątkami każde zdjęcie ma swoją własną stronę, co mnie niezmiernie cieszy. Jak wielokrotnie podkreślałem, nie lubię rozkładówek w fotografii przyrodniczej.
Album jest podzielony na kilka części tematycznych.
“Landscape of the Spirit” zawiera zdjęcia, w których czuje się magię wielkiego formatu i zarazem kunszt Niell’a. Zdjęcia, które pokazują zwykłe obiekty w jakiś taki niezwykły sposób to właśnie esencja umiejętności, o których pisałem powyżej. Wielu fotografów przeszłoby obok tych obrazów natury obojętnie. Neill potrafił je jednak zauważyć i, co najważniejsze, dobrze oddać na kliszy. Bardzo lubię takie fotografie. Sam mam trudności, aby takowe zrobić. Tym bardziej do mnie przemawiają. Na większości z nich nie znajdziecie podciągniętej saturacji, niesamowitego światła, czy kompozycyjnej ekstazy. Ale to właśnie takie zdjęcie chciałbym u siebie powiesić na ścianie.
Inna część zatytułowana “By nature’s design” bije powyższą część na głowę. Zdjęcia są naprawdę wspaniałe – to zbliżenia i abstrakcje. Wspaniały kawałek fotografii. Kolorystyka, kompozycja, minimalizm – wszystko współgra tutaj doskonale. I o ile w poprzedniej części zdarzały się zdjęcia słabsze, albo typowe, tu w tym rozdziale takowych nie ma.
Na podium umieściłbym też maziaje czyli zabawy ze światem w rozdziale “ Impressions of light”. Nie każdy lubi takie pastelowe nie wiadomo co, ale mi się akurat podobają. Ich siłą jest chyba ich liczba. Jest tych zdjęć 13 i oglądane razem dają dużo radości.
Dwa pozostałe rozdziały są dla mnie najsłabsze. Zdjęcia z Antarktydy nie przemawiają do mnie zupełnie – może dlatego, że znam te miejscówki. Gdybym nie wiedział, że to zdjęcia Neill’a, to nigdy bym ich z nim nie połączył. Rozczarowałem się też rozdziałowi poświęconemu Yosemite, w którym Neill spędził dużo czas pracując w galerii Ansel Adams’a. Oczekiwałem zdjęć innych niż te, które widziałem z tego miejsca. Są oczywiście zdjęcia bardzo dobre, ale w mojej ocenie to pojedyncze sztuki i nie ratują całości.
Przedmowę do albumu napisał Art Wolfe, jeden z moich fotograficznych guru.
Czy polecam? Zdecydowanie tak, warto mieć ten album w kolekcji. Niestety nakład jest już wyczerpany i pozostaje Amazon lub Ebay.
Neill wydał właśnie kolejny album poświęcony krajobrazowi, który zamierzam nabyć. Znając już zdjęcia Neilla, mogę go polecić w ciemno (choć recenzji nie uniknie). Album można kupić na stronie Williama Neilla.
Leave a reply