Grenlandia zimą to niesamowite przeżycie. Wszystko w bieli, zmrożone, bez ludzi i całego tego zgiełku cywilizacji. Dodajcie do tego jeszcze góry ostre jak brzytwy wychodzące prosto z morza, krę lodową z wmarzniętymi górami lodowymi i szybko sunące w ciszy sanie. Macie obraz, od którego trudno się uwolnić. Właśnie z taką Grenlandią obcowałem przez ostatnie dni.
Pomysł wyjazdu narodził się … a jakże na Grenlandii, w marcu 2018 roku. Wtedy po raz pierwszy, wraz z Błażejem Zalesińskim, miałem styczność z grenlandzkimi husky i saniami. 5h na mrozie, w szaleńczych pościgach psów rozpaliło moją wyobraźnie. Nie trzeba było zatem długo czekać, kiedy w marciu AD 2019 wchodziłem na pokład samolotu na Grenlandię.
Następny tydzień spędziłem z psami podróżując po morskim lodzie i oddając się kaprysom pogody. Było słońce, były gwiazdy i zorze, był huraganowy wiatr i przejmująca cisza, była mleczna biel otaczająca wszystko i niesamowite kontrasty gór i lodu. Była tęsknota za Anią i chłopakami, nocne rozmowy przez telefon satelitarny, ale też całkowite oderwanie od zawodowego życia (co mi było bardzo potrzebne). Były odwołane loty, bankructwo mojego przewoźnika, trudne decyzje. A wszystko to spinała fotografia – używałem swoich Canonów, GoPro i drona.
Wiem jedno. Nie nasyciłem się tym miejscem. Trzeba wrócić. Z Richem (moim przewodnikiem) ślęczeliśmy w wolnych chwilach nad mapą. Plan powoli się krystalizuje.
Wkrótce więcej zdjęć i filmów.
Leave a reply