Trzaskający mróz i kompletne zachmurzenie nie zniechęciły nas do odwiedzin nadwarciańskich łąk. Wieść bowiem niosła, że Warta wylała ze swojego koryta, co przy kilkudniowym mrozie i silnych opadach śniegu mogło oznaczać bardzo ciekawe połączenie. I tak rzeczywiście było. Łąki były pokryte wodą aż po horyzont. Prawie wszystko ściął lód, który następnie został przykryty warstwą świeżego śniegu. Nadal jednak płynął strumyk i chodząc po lodzie czuć było, iż nie jest zbyt gruby. Nie zapuszczaliśmy się zatem zbyt daleko świadomi ewentualnych mokrych konsekwencji. Do samochodu było bowiem 15 minut szybkiego marszu :-).
Pojechaliśmy w trójkę – Jarek, Bronek i ja. Oczywiście mocno przestrzeliliśmy z czasem – byliśmy bowiem godzinę przed wschodem. No ale kto mógł się spodziewać, że służby miejskie uporały się ze śniegiem nawet na mniej uczęszczanych drogach i że pojedzie się rozwijając 70 km na godzinę? W każdym razie nie my :-).
Byliśmy jednak przygotowani i na tą okoliczność – każdy z nas miał bowiem termos z gorącą kawą. I popijając ją marzliśmy oczekując na wschód słońca. Wschód ostatecznie odbył się, ale nie dane nam było go zobaczyć :-). I tak już mieliśmy niepyszni wracać do domu, gdy Jarek zaproponował jeszcze po kawie. Wydłużyło to nasz pobyt przy dębach o kolejne 15 minut. Owe 15 minut okazało się zbawienne. Słońce postanowiło bowiem wyjść zza chmur. A że było jeszcze bardzo nisko i nie świeciło pełnym blaskiem, to zarówno na niebie jak i na lodzie działy się różne ciekawe rzeczy. Jak jeden mąż rzuciliśmy się wszyscy do swoich statywów i aparatów :-). Wracaliśmy zadowoleni.
A zdjęcia? Zdjęć nie będzie, bo siedzą jeszcze na slajdzie i czekają na powtórkę. A potem jeszcze tylko wołanie, prostowanie, ramkowanie i ściana. Gdzieś tak z dwa miesiące zejdzie. Ale przecież „nie oto chodzi by złapac króliczka ale by gonic Go” :-).
Leave a reply