W marcu po raz kolejny samotnie odwiedziłem Islandię. Ten wyjazd poświęciłem eksplorowaniu lodowych jaskiń. Odwiedziłem ich aż cztery. Pogoda była tym razem dużym wyzwaniem. Tuż po wylądowaniu otwarto drogi przez przełęcze zasypane wcześniej świeżym śniegiem. Super. Do końca nie wiedziałem jednak, czy uda mi się ruszyć w drogę zaraz po wylądowaniu. Przez cały pobyt zmagałem się z silnym wiatrem i śniegiem. W drodze powrotnej zaliczyłem sztorm, który nawiedził półwysep Reykjanes. Na lotnisko przebijałem się południowymi drogami w śnieżycy i huraganowym wietrze. Widoczność spadła do kilku metrów. Dawno nie jechałem w tak trudnych i wymagających warunkach. Tuż po mnie zamykali już drogi.
Jedna z odwiedzonym jaskiń znajduje się na lodowcu Sfinafellsjökull. Jest to raczej pieczara, niż jaskinia, ale i tak robi wrażenie. Do jaskini można dojść wyłącznie na swoich własnych nogach. Droga jest kręta, trudna i długa. Trzeba bowiem nie tylko wspiąć się ok. 160 metrów w górę, ale przejść po lodowcu pełnym szczelin. Raki są konieczne, gdyż idzie się po niebieskim, twardym lodzie, gdzie o poślizg nietrudno. A często tuż obok zieją olbrzymie szczeliny. Tak więc trzeba bardzo uważać. Organizatorzy wycieczek do tej jaskini przez część drogi wymagają wręcz wpięcia się w poręczówki. Dla mnie to jest przesada, ale dla kogoś, kto ma raki na nogach po raz pierwszy w życiu daje to dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Droga do jaskinie w jedną stronę zajmuje dobre dwie, dwie i pół godziny. Idzie się w zasadzie prawie cały czas po lodzie. Kluczowa jest ostatni odciek drogi. Jaskinia znajduje się bowiem z boku lodowca. Trzeba zatem zejść z lodowca kilkanaście metrów w dół, a szczelin jest tam bez liku.
Przez całą drogę mamy piękne widoki na okalające nas lodowce i szczyty. Gdy obejrzymy się do tyłu widać zamarznięta lagunę, a w oddali ocean. Słychać tylko wiatr. Miejsce jest magiczne.
No ale jak w końcu dojdziemy do boku lodowca i zejdziemy te kilkanaście metrów w dół, to naszym oczom ukazuje się potężna grota lodowa. Sklepienie u wejścia jest wysokie na kilkanaście metrów. Im głębiej, tym mocniej się obniża. Przez środek jaskini przepływa strumień. Głazy były pokryte świeżym śniegiem zawianym poprzedniego dnia. Przez wiele dni nikt do jaskini nie dotarł ze względu na opady śniegu i wiatr. Lód jest twardy i wściekle niebieski. Idealny do wspinaczki lodowej.
Droga powrotna jest równie ciekawa. Znaczna część drogi przebiega pomiędzy szczelinami. I znów trzeba uważać. Ale widoki cudne.
Na tym wyjściu miałem 1 (słownie: jeden sic!) baton energetyczny. Nie udało mi się bowiem nic kupić poprzedniego dnia, a w dniu wyjścia sklep był jeszcze nieczynny. Batona dostałem od Roberta – Polaka pracującego w lokalnej agencji turystycznej (raz jeszcze wielkie dzięki!). Nie licząc zatem śniadania, przez większość część dnia miał mi zaglądać w oczy głód. Gdy już dotarłem do jaskini okazało się jednak, że mój przepastny plecak skrywa małą niespodziankę – czekoladę i dwa batony. Jakże byłem szczęśliwy. To chyba widać na poniższym zdjęciu :-).
2 komentarze
magiczne kadry!!!!
Dziękuję :-)