Kozi Wierch. Opierał mi się strasznie długo. Zimą byliśmy już o krok od wierzchołka, gdy podjęliśmy decyzję o odwrocie. Pęknięcie pokrywy śnieżnej (był beton) sugerowało, że możemy zjechać aż na sam dół. Jakże prorocze okazały się to przypuszczenia okazało się za chwilę, kiedy Karol poleciał w dół.
Kolejne dwa razy pojechałem jesienią. Ale jesienny, nieoczekiwany śnieg nie pozwolił wyjść wyżej niż kilkaset metrów ponad schronisko. A za drugim razem było takie oblodzenie, że nie byliśmy w stanie iść. Poddaliśmy się wtedy.
Tym razem, podczas naszego wrześniowego fotograficznego wypadu udało mi się stanąć na wierzchołku. Aby było trudniej, weszliśmy od Skrajnego Granata odcinkiem Orlej Perci. Ogólnie nie jest to jakiś strasznie trudny odcinek (choć trzeba uważać i wypadki śmiertelne się zdarzają), ale wystarczy założyć sobie na plecy 20kg ekwipunku i już wycieczka zamienia się w przetrwanie.
W każdym razie Kozi Wierch zdobyłem, ale fotograficzne porachunki jeszcze przede mną. Zarówno bowiem zachód jak i wschód okazały się niefotograficzne. Nocna inwersja zniknęła w nocy. I zostało czyste niebo i bezmgliste doliny. Co za pech.
Poniżej to co udało mi się wyciągnąć z aparatu. Ale kawa w towarzystwie smakowała wybornie.
Leave a reply