Noc mijała. Płachtę biwakową pokrywała cienka warstwa lodu. W okolicach ust była o wiele grubsza. Przez te kilka godzin snu-niesnu wydychana przeze mnie para wodna natychmiast zamarzała. Ogólnie, warunki dalekie były od komfortowych. Nie odbiegały jednak od normy na tego rodzaju wyjazdach :-). Dobrze przynajmniej, że w śpiworze było ciepło. Koledzy nie mieli lepiej. Po lewej spał Maciej, po prawej, w jednej płachcie biwakowej – Kuba i Karol. Nasz „pokój” znajdował się za olbrzymim głazem położonym na stoku Koziego Wierchu. Zakopany w półmetrowym śniegu. Tam nad bowiem dopadała nas niemoc podczas wejścia na Kozi Wierch i tam zostaliśmy.
Wstawał nowy dzień, a my wraz z nim. Po rozprostowaniu zbolałego ciała wyciągnęliśmy aparaty i obiektywy i ruszyliśmy w poszukiwaniu porannego światła. To, jak na złość, prawie nie wystąpiło. Wokół nas, zamiast typowego, jesiennego widoku Tatr, wszędzie leżał śnieg. Tak czasami bywa.
Po nieudanym wschodzie przyszedł czas na gorącą herbatę. W tym celu zagotowałem wodę w nowym palniku Jetboil, który tak dobrze się sprawdził podczas naszej wyprawy na Lądolód Patagoński. Nie omieszkałem kupić go zaraz po powrocie do Polski. Wody w postaci śniegu mieliśmy mnóstwo. Po kilku minutach każdy trzymał gorący kubek napoju. Błogie ciepło rozpływało się po ciele wraz z przełykaną herbatą.
Nie było szans, aby w tym śniegu wejść na Kozi Wierch. Na razie zatem jest 2:0 dla gór, była bowiem to już druga próba wejścia na ten tatrzański szczyt. Jak się okazało, oba wejścia były zimowe :-).
Po herbatce narada. Stanęło na tym, że idziemy do schroniska, prześpimy się, po czym ruszymy na Zawrat. Musieliśmy być na olbrzymim fotograficznym głodzie, skoro po drodze fotografowaliśmy … kaczki!
Jak na złość wyszło oczywiście słońce. Smażyliśmy się zatem na ławkach koło schroniska. Wyglądało to komicznie – czterech facetów obłożonych plecakami leży na ławkach i śpi. Bo to że zasnęliśmy jest pewne :-).
Po wielce zasłużonym wypoczynku ruszyliśmy na Zawrat. Droga była długa. Szlak był lekko przetarty, ale śnieg nas jakby nie było spowalniał. Zerwał się też lekki wiatr, który nie wróżył niczego dobrego. Po śliskich kamieniach szło się zatem powoli. Ostatecznie dotarliśmy do przełęczy Zawrat. Kilka osób dotarło tam z Doliny Gąsienicowej, przez chwilę na przełęczy nie było gdzie plecaka postawić. Z ich relacji wynikało, że droga na przełęcz z Doliny jest nawet trudniejsza niż nasza. Łańcuchy na którymś z odcinków są całkowicie zasypane śniegiem i ich nie widać. Stąd też prawie wszyscy wracali przez Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Pośród turystów wyróżniała się grupa Francuzów z przewodnikiem. Szli na linie, stad też byli w miarę bezpieczni nawet przy takim zejściu.
Zbliżał się zachód słońca i liczba osób na przełęczy gwałtownie stopniała. Byliśmy my i para, która dotarła jakiś czas temu. Ale co to? A może raczej kto to? Na przełęcz wchodzą dwie kobiety – młodsza i starsza. Na nogach adidasy i leginsy. Żadnego cieplejszego odzienia. Widać zmęczenie na ich twarzy. Panie pytają o drogę do Zakopanego!
– Jak daleko do Zakopanego i czy dojdziemy tędy” – pytają wskazując na szlak do Doliny Gąsienicowej prowadzący ostro w dół. ”
– Nie, nie przejdą Panie”, odpowiadamy.
– „To może tędy” – wskazują szlak na Kozią Przełęcz. „To tylko kilkanaście minut”.
– „Pójść można, ale już Panie nie wrócą. To nie jest droga do Zakopanego” – odpowiadamy.
– „To może tamtędy” – jedna z Pań unosi rękę i pokazuje szlak prowadzący na Świnicę.
– „Tym bardziej nie”, odpowiadamy.
– „Jedyna w miarę bezpieczna droga prowadzi w dół i jest tą samą drogą, którą Panie tu przyszły”, odpowiadam. „Czyli trzeba wracać do schroniska i tam przenocować”
Panie wyglądają na zagubione. Nie mają nawet mapy, o właściwym obuwiu, czy ubiorze nie wspominając. Ot, poszły sobie na wycieczkę. Muszą być jednak strasznie zawzięte, skoro dotarły aż tutaj.
Udaje nam się je przekonać, że jedyne bezpieczne rozwiązanie to zawrócić. Pojawia się jednak kolejny problem. Zapada zmrok – ciemno będzie za niecałą godzinę, a Panie nie mają czołówki, a nawet latarki w komórce. Bez światła nie są w stanie dotrzeć do schroniska, tym bardziej, że nie znają szlaku. Wyobraźnia podsuwa mi obrazy jak godzinami, opadając coraz bardziej z sił, kręcą się wkoło po własnych śladach starając się dotrzeć do schroniska.
– „Proszę” mówię, wyciągając swoją własną czołówkę. „Niech Panie ją zabiorą. Będzie Paniom oświetlać drogę. Przyda się bardziej niż mi tutaj.”
Panie z wdzięcznością przyjmują „prezent”. Umawiamy się, że czołówkę zostawią w recepcji schroniska. Życzymy im powodzenia. Ruszają w dół.
My tymczasem zaczynamy przygotowanie do noclegu. Mamy zamiar robić nocne zdjęcia, co wymaga oczywiście pozostania na przełęczy. Wiatr dmucha silniej. Wizja lokalna nie pozostawia złudzeń – możemy spać na takiej małej półce, ale nogi będziemy mieli w śniegu, który sobie ot tak wisi nad ziemią. Mamy nadzieję, że nie zjedziemy. A spanie na łyżeczkę, bo naprawdę nie ma miejsca. Wyrównujemy zatem śnieg, rozkładamy karimaty, płachty biwakowe i śpiwory. Hilton na świeżym powietrzu. Strasznie długo zabiera nam topienie wody i jej gotowanie. Każdy chce zjeść i wypić coś gorącego. Muszę palnik trzymać w dłoniach, aby ogrzewać gaz, który nie lubi zimna. Drugą butlę daję chłopakom, aby ogrzewali swoimi ciałami. Każdy boi się jednak, że ten gaz mu w śpiworze wybuchnie wywołując olbrzymie spustoszenia :-).
Wreszcie najedzeni chowamy się do śpiworów. Śpimy czekając na ciemne gwiaździste niebo.
Około północy wychodzę z Karolem na zdjęcia. Fotografujemy Tatry i gwiazdy na długich czasach. Zarówno na cyfrze jak i na analogach. Trwa to dwie godziny. Jesteśmy zmarznięci, ale zadowoleni z wyników. Zmęczenie bierze jednak górę. Wracamy do naszych zimnych łóżek. Noc jest koszmarem.
O wschodzie coś tam zaświeciło, szału jednak nie było. Opuszczamy Tatry.
O przygodach z poprzedniego dnia można poczytać tutaj.
4 komentarze
usuwasz ze slajdów ziarno że są takie gładkie czy to kwestia skanowania?
Velvia 50 i Provia 100 mają bardzo niewielkie ziarno. I to widać już na samych skanach. Przy skanowaniu nie muszę zatem przypisywać szczególnej wagi do tej kwestii. Opcje usuwania ziarna mam zatem ustawione na poziomie „słabe”. Przed publikacją zdjęć czy wydrukiem używam jeszcze programu Neat Image – wtedy ustawiam sobie ostateczny „poziom” ziarna również przy uwzględnieniu ostatecznego poziomu ostrzenia. Czasami nie zmieniam poziomu ziarna w porównaniu do skanu
Dzięki za odpowiedź – czasem robiłem na Velvi 100 ale miałem widoczne dosyć ziarno – myślałem że to może skaner, ale widzę że przydaje się lekkie „odszumianie”; trafiłem na Twoje piękne zdjęcia stąd moje pytanie. Wesołych świąt!
Dziękuję. Również życzę Spokojnych i Wesołych Świąt. A w nowym roku – światła! :-)