Dzisiaj oglądałem świat od godz. 4.30. Rano.
Pora zapewne dla wielu szokująca, ale nie dla wytrwałych i żądnych zdjęć fotoprzyrodników :-). No i dla plażowiczów też nie – o 3.15 koło mojego domu spotkaliśmy człowieka, który żwawym krokiem, z przerzuconym przez ramię leżakiem, szedł w kierunku pobliskiego jeziora :-). Zapewne, aby zająć najlepsze miejsce na plaży.
Było nas trzech. Jak w słynnej piosence. Jarek, Bronek i ja. Tych dwóch Panów możecie znać z poprzednich moich wpisów. Pozwolę sobie jednak ich przypomnieć.
ICM zapowiadał ciekawy świt. Miała być mgła, trochę niskich chmurek na horyzoncie. Mogło się zatem coś dziać. Odwiedziliśmy okolice Baranówka koło Poznania.
Zgodnie z zapowiedzią, mgła pojawiła jak tylko opuściliśmy zabudowania. Warta niedawno wylała i łąki były pokryte płynącą wodą. Wyglądało to bardzo malowniczo. Gdzieniegdzie jednak woda sięgała aż pół metra, co znacznie ograniczało poruszanie się. Ostatecznie nie doszliśmy nawet do pierwszej linii drzew – woda była zbyt głęboka na nasze kalosze, a spodnio-buty zostały w domu. Nie przeszkodziło to jednak w robieniu zdjęć.
Najlepszy moment nastąpił oczywiście podczas przerwy … kawowej. Słońce wyskoczyło bowiem zza chmury i rozpoczął się pomarańczowy spektakl. Niestety woda nie pozwalała nam się ruszać w prawo i w lewo, stąd scena była dosyć ograniczona jesli chodzi o głównych aktorów.
Jednym słowem, warto było poczekać. Po chwili słońce było już zbyt wysoko i przyszło nam dokończyć … kawę.
Planujemy powtórkę.
Comment
[…] Naszą krótką poranną “przygodę” opisał już dość dawno Lukasz na swojej stronce. […]