Od mojego wyjazdu do Lake District w Anglii (LD) minęło już trochę czasu i postanowiłem podzielić się z Wami krótką relacją z tego wypadu.
Ostatecznie do LD pojechało trzech chłopaków: Kazan, Kajko i niżej podpisany. Cel był oczywiście fotograficzny – przywieźć trochę ładnych slajdów, łyknąć (czasami dosłownie) kultury angielskiej i poobcować z Wyspiarzami :-). Z perspektywy czasu mogę jedynie stwierdzić, ze cel ten udało nam się osiągnąć z nawiązką :-).
Gwoli wyjaśnienia: LD to takie angielskie skrzyżowanie polskich Bieszczad, Mazur i Tatr, dodatkowo okraszone angielskimi pięknymi wioskami i angielską gościnnością i chęcią poznania drugiego człowieka. Wiem jedno – na pewno tam wrócę, bo nigdzie dotychczas nie widziałem tak pięknych zakątków.
Pogoda jak to w Anglii: przez nasz tygodniowy pobyt zmagaliśmy się to z deszczem (a raczej hektolitrami wody spadającej z nieba), to z mgłą (nic nie było widać), to z palącym i piekącym słońcem i wreszcie z huraganowym wiatrem na grani, który nie pozwalał oddychać i zmuszał człowieka do chodzenia pod kątem 45 stopni. Na to wszystko nisko nad głowa, a czasami i pod stopami latały angielskie myśliwce, które harcowały pośród gór, jezior i lasów. Jednym słowem – istna bajka.
Co do krajobrazów to nie będę się wypowiadał, ponieważ nie da się w słowach chyba oddać piękna tych stron.
Muszę przyznać, ze obawiałem się trochę tego naszego wspólnego bytowania pod jednym dachem. Współuczestnicy docenili moje zdolności organizacyjne i otrzymałem własną sypialnie, kiedy oni dzielili jeden pokój. Obawiałem się jednak potencjalnych konfliktów – w końcu mieszkaliśmy razem przez cały tydzień i w zasadzie spędzaliśmy ze sobą większość czasu. Ale nie było źle – było wręcz bardzo dobrze ;-). Niejako też automatycznie dokonał podział ról i obowiązków:
– Kajko – gotował i był pilotem,
– Kazan – zmywał naczynia (miał co robić),
– niżej podpisany – był kierowca, wymyślał plany imprez i gotował.
Podział ról się bardzo sprawdził i na tym tle nie dochodziło do żadnych konfliktów :-).
Co do fotografii, to nasze aparaty były bardzo zajęte i cały czas było słuchać trzask migawki. Kazan eksperymentował z polaroidem, Kajko szalał z bw, a ja próbowałem wszystkiego :-).
Żeby nie było lekko, to na nasze wycieczki w góry ruszaliśmy zawsze totalnie nieprzygotowani: bez wody i jedzenia. Trzeba dodać, ze na angielskich szlakach (jest to pewien eufemizm, ponieważ w Anglii szlaki nie są w żaden sposób oznaczone i idzie się z mapą i kompasem na przysłowiowego „czuja”, co nieraz wyprowadzało nas na manowce) nie ma schronisk. Gdyby nie liczne strumienie i duże pokłady Omega 3, które przyjmowaliśmy z rana, to nie wiem, czy docieralibyśmy do naszych celów wędrówek :-).
Żywiliśmy się oczywiście iście po angielsku. Przykładowe śniadanie składało się zatem z bekonu, parówek, fasoli, dużych ilości Omega 3, tostów, serów, szynki i kilku warzyw. Ot tak 1500 kalorii dla dobrego samopoczucia :-).
Leave a reply