Dzisiaj miałem wracać do domu. Za dwa dni mój syn obchodził urodziny i plan był taki, aby na nie dotrzeć. Oczywiście z prezentem. Niestety, pogoda się bardzo pogorszyła i nie było szans na lądowanie samolotu z Islandii w tych warunkach. Tutaj nie mają ILS-ów i pilot musi widzieć lotnisko. Inaczej nie wyląduje. Jak dodamy do tego wysokie ośnieżone szyty, morze pełne lodu i ogólną biel, to zadanie jest naprawdę trudne. Przez chwilę pojawiała się opcja wynajęcie prywatnego Ottera, który miałby z Islandii zabrać grupę narciarzy, a nas w drodze powrotnej. Uznaliśmy jednak, że koszt 5000 funtów na osobę nie jest tego wart, tym bardziej, że nie było gwarancji, że samolot wyląduje.
Spakowaliśmy się zatem i … pojechaliśmy do jedynego hotelu w miasteczku. Położony jest blisko lotniska. Jakieś pół godziny pieszo do pierwszych zabudowań miasteczka. Oczywiście wszystko na koszt linii lotniczej. Z hotelu w zasadzie nie można się ruszać ze względu na ryzyko spotkania niedźwiedzia polarnego. Ale jest ciepło, wygodnie, z dostępem do Internetu (trzeba wykupić) i restauracją. Kilka godzin spędziłem na rozmowach z domem oraz z linią lotniczą w celu przebookowania mojego biletu. Problem w tym, że nie wiemy kiedy będziemy mogli wylecieć. Wszystko zależy od pogody zarówno na Islandii jak i na Grenlandii. Muszą się zgrać i dopiero wtedy polecimy. Dobrze przynajmniej, że karmią 😊. I właśnie restauracji i barze spędzamy większość tego dnia.
Leave a reply